Powieść dedykuję mojej wnuczce, małej księżniczce „Weronice I”.
Poprzez tę powieść chciałam przybliżyć czasy obejmujące lata 1864-1866 i przenieść Państwa w całkiem inne światy. Współczesny, daleko w Kalifornii, i dawny, kiedy panował na dworach niemieckich król Ludwik II Bawarski. Odwiedzimy pałac w niemieckim Dreźnie, na dłużej zamieszkamy na zamku Hohenschwangau i będziemy świadkami rozpoczęcia budowy najbardziej okazałego zamku- Neuschwanstein. Na chwilę odwiedzimy pałac w austriackim Schönbrunn oraz Meksyk.
Skąd pomysł? Byłam na wycieczce w Bawarii, gdzie zwiedzałam niesamowite zamki i pałace, jakie pozostały po tym dziwnym, młodym królu. Usłyszałam wiele opowieści dobrych oraz złych i aż mi się włosy zjeżyły, jak historia potraktowała tego człowieka, nazywając go szalonym, a czasem zboczonym. Rządził tak krótko, a tyle po sobie pozostawił, więc może moja wymyślona historia przedstawi go w całkiem innym świetle?
Wszystkie miejsca odwiedzane przez bohaterów są autentyczne i wszystkie poza Meksykiem były przeze mnie widziane. Przedstawiane stroje, czynności oraz sposób życia dawnej arystokracji mniej więcej odwzorowują tamte czasy. Opisywane osoby są postaciami prawdziwymi, a przedstawiane w książce wydarzenia są historycznymi faktami poza główną bohaterką Marią Teresą i bajką z nią związaną, ale może właśnie tak się działo, bo król nigdy się nie ożenił. Osądzicie Państwo sami, czy udało mi się pokazać inny świat i przybliżyć historię.
Postacie i wydarzenia opisane w powieści nawiązują do faktów historycznych.
Czy można się w takiej pannie było zakochać?
„Młodziutka, zaledwie siedemnastoletnia Maria Teresa podskoczyła z przejęcia, a później z podniecenia prawie tupała stopami w podłogę salonki. Od wczesnej jesieni podróżowała po Europie w towarzystwie swojej przyrodniej siostry, oficjalnej księżniczki, córki Króla Belgi Leopolda I Koburga i francuskiej księżniczki Ludwiki Mari Orleańskiej. Pod jej bacznym okiem Maria Teresa była wprowadzana na dwory, choć jej matka nie należała do arystokracji. Była tylko nielegalnie poślubioną aktoreczką, ale córka została najbardziej kochaną ze wszystkich dzieci jakie Król Leopold miał z legalną żoną, zapewne dlatego, że do złudzenia przypominała swoją matkę.
Maria Teresa, była nad wyraz wysoka i
prawie o głowę przerosła wszystkie panienki na belgijskim dworze. Do tego miała ostro czerwone, ogniste, mocne włosy, niesamowicie chabrowe oczy, śnieżno białą cerę oraz liczne piegi na ramionach i nosie. To oprócz wzrostu było dosłownie utrapieniem młodziutkiej panienki. Pudrowała się co chwilę na twarzy, a ramion prawie wcale nie wystawiała, choć najnowsza moda, która przyszła kilka lat temu z Paryża nakazywała odsłaniać głęboki dekolt i ramiona. Maria Teresa na co dzień nie dała się ubrać w nowe suknie, a na oficjalnych przyjęciach bardzo starannie pilnowała, żeby szal muślinowy lub koronkowy przykrywał wszystko co ją krępowało. Teraz w pociągu, nie miała problemu, bo zimowa suknia podróżna była wysoko zapięta pod samą brodą. Na to, ze względu na chłodne powietrze w salonce miała jeszcze wełnianą narzutkę. Nosa też już nie pudrowała, bo była bardzo zmęczona długą, dwudniową podróżą i nikt poza Charlottą i jej damą dworu baronową Luizą oraz pokojowymi jej nie oglądał.”
Pierwsze zaloty.
„Za to Maria Teresa od samego początku
wielkie tortury znosić musiała, bo jeśli tylko oczy podniosła ponad brzegi stołu, to natychmiast jakieś męskie oczy ją w objęcia brały i przez to lica pąsem jej się oblewały. W żołądku skurcze coraz większe w niemoc ją wpędzały i ani zjeść coś, ani wypić nie miała możliwości ze względu na duszności, a wreszcie i mdłości. Najbardziej dusza i ciało w gorączce paniki się skuliły, gdy męskie spojrzenie Księcia Koniecpolskiego trafiło w jej oczy i razem się w uścisku spotkało tuż nad wazą bulionu, ciepłego co na środku stołu stał. Para z niego snuła się do góry i jak obłok magiczny oplotła spojrzenie i prysła iskrą namiętności wielkiej budząc marzenia z męskiej strony, a lęk u płowej panienki. Na to niepohamowany rumieniec na twarzy wystąpił i Maria Teresa oczu swoich podziać nigdzie nie umiała. Poprosiła Nene o wachlarz i kilka razy nim powietrze zamieszała odganiając wzrok, chłodząc swoje emocje i tuszując zmieszanie.
Gorzej było gdy ponownie głowę podniosła
trochę śmielej by na dziką i pustą pannice nie wyjść przed tak wspaniałym majestatem. Lekko ją skręciła w stronę pary królewskiej i niechcący koniuszki ust wzniosła w subtelnym uśmiechu niby do siebie samej. Powiekami zatrzepotała i prawie wstrząsu doznała, bo jakby naprzeciw jej fali spojrzenia oczy Ludwika swoją falę posłały. Tym razem pomiędzy drżącymi płomieniami świec splotły się w niemym uścisku i jak one wielkim ogniem zapałały. Ogniem też policzki i ramiona Mari Teresy się oblały, ale wzrok jak zaczarowany kilka sekund, może chwil w tym miejscu, za stołem, ale w jej myśli na wieczność zapadły.
Szturchaniec w kostkę najpierw ze strony
Zofii, a potem z drugiej od Charlotty zmroził Marię Teresę tak mocno, że nie tylko oczy spuściła, ale i ręce jak wieśniaczka pod stół szybko schowała. Powietrzem prawie się nie przydusiła, a serce jej w gardle stanęło. Fiszbiny kuły ją w żebra i na moment prawie się zapomniała. Mocno zaparła się nogami o podłogę, przez to pozycję straciła i ramionami legła na zimne oparcie. To znów ją znacznie ocuciło, więc ponownie wyprostowana i prężna usiadła.
–Słabo ci? -Zofia delikatnie przekręciła
głowę w stronę Mari Teresy i zapytała szeptem przez zaciśnięte zęby.
–Bo mnie słabo i tu mnie rozpala.
–Przyłożyła sobie dłoń do falbanek jakie
miała na brzegu dekoltu.
–Od czego ci słabo? –Maria Teresa
zapytała również szeptem.
–Od miłości jaką we mnie rozpala Ludwik
spojrzeniem swoim.
Po tych słowach Zofia majestatycznie głowę przekręciła w stronę Ludwika i zatrzepotała rzęsami kilka razy, aż ją Nene do porządku musiała doprowadzić pewnie podobną metodą jaką wcześniej Charlotta zastosowała.”
Potajemny ślub króla.
„–Witam cię wasza wysokość serdecznie. -
Maria Teresa stanęła wyprostowana jak struna i dłonie układnie złożyła przed sobą.
–Wysoki to jestem, ale Ludwikiem mnie
wcześniej mianowałaś.
–Bo Ludwikiem byłeś, a teraz przed królem
stoję, więc honory należne królowi dać muszę.
–Więc stój Mario jakowejś stała, a ja przed
Toba na kolana padam i o wybaczenie proszę za tak długie zapomnienie.
Ludwik odsunął się krok do tyłu i na jedno
kolano przyklęknął. Ręce na drugim splótł i patrzyła na Marię Teresę.
–Nie powiesz ni słowa?
–A co mnie na to jeśli taka wola króla. Chce
król klęczeć, więc może poduszkę przyniosę, bo posadzka zimna i twarda.
–Usłużna i taktowna jak zawsze.-Tak mnie
wychowano.
–A jeśli cię teraz do kaplicy na dół
poprowadzę?
–To w modlitwie będę towarzyszyć, jako
świta królowi niezbędna. –Odparła spokojnie i dalej stała nieruchomo.
–Myślałem że inne będzie powitanie.
– Ludwik wstał z kolana i wziął dłonie Mari Teresy. Podniósł do ust swoich u na każdej pocałunek złożył.
–Powiedzieli że mam króla powitać i król
przede mną stoi.
–A gdzie króla świta, fanfary? Gdzie orszak
cały? Widzisz tu kogoś, czy tylko Ludwika? Może to światło oczy twoje razi, bo zawsze nocna tajemnica nam osłoną była.
–A teraz twa wizyta panie jaką tajemnice
skrywa?
–Masz rację tajemnice wielką. –Ludwik
zawiesił głos. Odszedł kilka kroków i zdjął peleryna. Położył ją na tronie, na to rzucił futrzaną czapkę i podszedł znów do Mari Teresy. Wyciągnął do niej ręce i zamarł na chwilę.
–Czy łokieć cię boli?
–Czasami nieznacznie, ale to nieważne.
–Więc mogę cię objąć i nic nie urażę?-
Dumę moją panie.
–Cenię ją nad wszystko. –Znów wyciągnął
ręce i objął Marię Teresę, ale ta dalej stała sztywna.
–Więc do czego zmierzasz?
–Obietnice spełnić, choć jeszcze w ukryciu.
Po tych słowach w sali audiencyjnej cisza zapadła przez moment i nawet serca stanęły, bo Ludwik usta swoje do ust Mari Teresy przytknął, ale ona dalej stała bez ruchu, więc odsunął się znów bardzo zdziwiony i popatrzył na jej twarz kamienną.
–Na metresę nigdy się nie zgodzę, choć
szpetna jestem na twarzy i ułomna w ręce. –Wysyczała przez zaciśnięte zęby.
–Acha, to o to chodzi. –Ludwik ponownie
przyciągnął Marię Teresę do siebie i na czole pocałunek złożył, ale ona odepchnęła go jedną ręką tak mocno że poleciał zaskoczony na ścianę.
–Myślisz panie, że jak koronę przywdziałeś,
mnie samą zostawiłeś oszpeconą z dala od ojca i z przeszłością matki, to rychło łożę twoje nawiedzę, ale się mylisz, bo prędzej klasztorną furtę za sobą zamknę niż Wittelsbachom ciało swoje oddam.
Na te słowa Ludwik dłużej powagi znieść nie mógł i ponownie Marię Teresę w objęcia swoje wtulił. Usta ustami zamknął, a potem na ręce złapał i choć nogami wierzgała, to zniósł na parter, a potem do kaplicy łokciem swoim zapukał i za chwilę, gdy ksiądz drzwi im otworzył, postawił Marię Teresę na środku.
–Nie chcesz metresą być, a żoną moją
zostać możesz?
–Co? –Wybałuszyła oczy.
–Jak? Nie. Tutaj? –Poprawiła w sukni
falbany, potem loki na głowie i spokojniejsza trochę jeszcze raz spytała:
–Tutaj, w tajemnicy wielkiej?
–Tak. Przed tym księdzem i Bogiem.”
Może tak naprawdę było, a może Ludwik kochał inaczej. Historia chce go skompromitować, pomniejszyć rolę. Dla mnie był wielki, bo na pewno trzeba mieć nie tylko władzę i pieniądze, ale również niesamowitą fantazję żeby wznosić takie piękne budowle. W imię czego? Pychy królewskiej, a może właśnie takiej miłości do nieznanej, tajemniczej Marii Teresy.