W podzięce za duchową opiekę kaszubskiej gospodyni Zofii Dosz.
Jest to powieść historyczno obyczajowa, oparta na faktach autentycznych z wątkami miłosnymi dla uatrakcyjnienia wydarzeń. Rozpoczyna się od tragicznych zajść w bieszczadzkim chutorze, które pociągają za sobą poważne decyzje i zmiany. Małżeństwo z rozsądku, z niekochanym sąsiadem i wyjazd do obcego, nieznanego kraju. Poprzez losy Zojdy pokazuję ciężki, tułaczy los emigrantów, oraz warunki i sposoby organizacji nowej polskiej osady w okolicach Kurytyby, w Brazylii. Główna bohaterka, daleko na obczyźnie nie tylko ciężko pracuje, ale poznaje wreszcie szaleństwo uczuć. Zakochuje się w sąsiedzie. Po raz kolejny tragiczne wydarzenia nie dają żadnych szans pięknej miłości. Zojda zmienia miejsce zamieszkania, rozwija się i uczy w zaciszu klasztornych murów.
Wreszcie i na jej drodze pojawia się ktoś wielki, kochający i wspaniały. Otwiera przed nią nowy świat i nowe perspektywy, ale o tym bardzo proszę przeczytać osobiście.
Był sobie Franek:
„Matula zawsze prosiła Boga, by zabrał ją o dobrej porze roku, by nie musiała czekać na swoje miejsce na cmentarzu do wiosny. Modły słała także o dobrego męża dla Zojdy, bo Franek dobry chłop był, ale powolny i nic dobrego nie można było przy nim się doczekać. Jak mu kazali, to zrobił wszystko, ale z siebie samego to nawet do rozporka mu się sięgnąć nie chciało. Matula czasem naśmiewała się z niego, że baby to on nagiej chyba nie widział i w spodniach jeszcze mu nic nie zagrało, a chłopina ze trzy dziesiątki już nosi na karku.”
Jednak Frankowi coś w portkach potrafi zagrać:
„Zojda coraz mocniej sapała i wyginała się, ale Franek wiedział, że musi jeszcze bardziej Zojdzie dogodzić, by go mocno miłowała i zawsze tego kochania pragnęła. Helenka Skibowa, co go w Komańczy tej sztuki uczyła, zawsze przestrzegała, że zanim sam szczyty posiądzie, to kobietę ma zadowolić, a jak mu się wcześniej wymsknie, to jeszcze raz, a powoli ma starań dołożyć. Rękami albo językiem, ale musi porządnie dokończyć roboty. Inaczej go żona z przymusu tylko czasami będzie dopuszczała, a jak sprawnie będzie ją chędożył, to jak niewolnica wszędzie za nim pójdzie i na innego nigdy nie spojrzy.”
Walczyć o swoją kobietę też potrafił:
„Franek strasznie się wściekł. Wyskoczył do chłopa, co konia wiązał do orczyków, złapał za jeden. Zamachnął się, by złodzieja przegonić, gdy inny walnął go czymś po głowie i Franek upadł jak długi. Dobrze, że Zojda za nim szybko pobiegła, to zaraz krzyku narobiła i do jednego doskoczyła. Palce mu w oczy wsadziła, aż krew pociekła. Chłop zaczął wyć okrutnie. Franka to na szczęście z odrętwienia wyrwało, bo już drugi, co jego powalił, teraz z orczykiem na Zojdę się mierzył. Franek jak lew zaryczał i rzucił się na bandziora. Najpierw z rąk mu orczyk wyrwał, a potem z pięści w brzuch walnął. Gdy tamten się wpół zgiął, to Franek go z kolana w samą szczękę trafił i na ziemię powalił.”
Są i gorsze strony buńczucznego Franka:
„Ksiądz słuchał tego pod samymi drzwiami, bo Michelle pozostała z dala, na drodze. Wolała pozostać w ukryciu. Wiedziała, że jak dobrodziej tam wpadnie i sprośności zastanie, to zrobi porządek. Obawiała się, czy cała sprawa pójdzie w odpowiednim kierunku. Mógł przecież ksiądz Hankę pogonić, a ich do zgody nakłonić. Chyba że Franek, jak to chłop, postawi się księdzu. On potrafił w złości i złe zdanie nawet na dobrodzieja powiedzieć, a to byłaby najlepsza sprawa.”
To tylko fragmenty dotyczące jednego z bohaterów powieści. Żeby poznać w całości, prawdziwe losy Zojdy i Franka zapraszam na strony mojej książki.