„Kłamstwo za kłamstwem” jest współczesną opowieścią o byłych koleżankach ze studiów, które rozdzieliła zdrada i kłamstwa. Po latach spotykają się, ale niestety kłamstwa dalej się piętrzą, tuszując poprzednie. Cierpią na tym dzieci, a główna bohaterka aż tak się zapętla w matactwach i kłamstwach, że w końcu nie jest w stanie żyć. Opuszczają ją wszyscy, więc osamotniona popada w depresje i trafia do zakładu psychiatrycznego. Mimo wszystko z kłamstw trudno się oswobodzić, ale i trudno żyć patrząc na szczęście, tej drugiej okłamywanej. Akcja książki rozpoczyna się w Pasłęku, ale większość wydarzeń toczy się w mojej, obecnie Gdyni.
Oryginalny seks.
Głos otrzeźwił Martę. Na palcach, po cichu weszła do gabinetu i stanęła za kochającą się parą, która była tak bardzo zajęta sobą, że niczego się nie spodziewała. Marta podniosła parasolkę do góry i chciała nią zdzielić Zbyszka po gołym tyłku, ale przez ułamek sekundy się zawahała. Przekręciła parasolkę prawie do pionu i popatrzyła na lśniący metalowy czubek, a potem obniżyła go i mocno nim dźgnęła, wciskając metalowy koniec mężowi między pośladki. Mężczyzna opadł na kobietę pół leżącą na brzegu biurka i zawył z bólu, a Marta w tym czasie cofnęła się o krok.
– Co się stało, żuczku drogi? Tak ci dobrze? – zapiszczała kobieta.
– Kurwa mać!
Rozległo się głośne przekleństwo i Zbyszek powoli podniósł się. Parasol z hukiem opadł na podłogę.
– Ależ, żuczku, tak ci dobrze? – Znów piszczący głos zachwycał się swoimi seksualnymi osiągnięciami.
– Och, żuczku. Chyba jednak nie jest ci zbyt dobrze? – zapytała Marta wesołym głosem, naśladującym kobietę.
– Marta? – Zbyszek odwrócił się do niej przodem, ale głowę miał spuszczoną. Patrzył jak po nogach spływa mu krew. – Coś ty najlepszego zrobiła?
– Pomogłam ci się pieprzyć – spokojnie odparła Marta.
– A pani kim jest, co pani tutaj robi? Uczniowie mieli robić ćwiczenia – zapytała kobieta, opuszczając nogi.
– Ja, proszę pani, byłam żoną tego pana.
Kobieca wściekłość.
Marta wzięła Lucynę za ręce i lekko przytrzymała. Chciała ją posadzić na krześle i na spokojnie porozmawiać, ale ta się wyrwała. Odsunęła o krok i trząsnęła Martę po buzi.
– To przez ciebie! Wlazłaś w moje życie z kopytami i swoją nienawiścią zabijasz wszystko! Jesteś potworem, oddaj mi syna, kretynko! – krzyczała, wypowiadając okrutne słowa, które trafiały Martę prosto w serce. Nie rozumiała zarzutów, nie chciała wdawać się w awanturę. Stała z ręką na policzku i patrzyła na wściekłą Lucynę, która jak opętana dalej wykrzykiwała niestworzone rzeczy. Tupała nogami i machała rękoma, zataczając kółka tuż przed jej twarzą.
– Uspokój się, histeryczko! – krzyknęła, ale nic nie poskutkowało, więc Marta odsunęła się o krok na bok. Stanęła nieruchomo i obserwowała kipiącą z nerwów koleżankę, potem jeszcze krok i szybkim susem skoczyła do kuchni po dzbanek z wodą, który zawsze stał na szafce obok lodówki. Zanim Lucyna zdążyła się zorientować, że nie ma nikogo, że wydziera się do pustego miejsca, zimna woda polała jej się po głowie. Nabrała powietrza w usta, a potem wypuściła je, rozbryzgując wodę zmieszaną ze śliną. Wtedy rozległo się gromkie: „Ty kurwo!” i Lucyna rzuciła się na Martę z pięściami, gotowa powalić ją jednym ciosem. W swoim zaślepieniu zrobiła nieuważny krok do przodu i zaczepiła stopą o nogę od krzesła. Siła rozpędu przeważyła ją i po chwili było słychać głośne jęknięcie.
Zanim Marta ochłonęła z wrażenia, Lucyna podnosiła się na kolana. Już nie krzyczała. Patrzyła przymrużonymi, czarnymi od tuszu oczami, nos podcierała rękawem, rozmazując fluid, puder i szminkę na wszystkie strony.
– Wynoś się z mojego domu – wysyczała.
– To ty jesteś u mnie – wyjaśniła Marta.
– Spieprzaj, kretynko! – znów wrzasnęła, ale tego było już dosyć. Marcie puściły nerwy. Złapała stojącą na stole paterę z owocami i podniosła ją do góry, żeby walnąć nią w głowę klęczącą. Dwa jabłka spadły tuż przed nosem Lucyny, a za nim cała kiść winogron wylądowała na jej blond czuprynie. Wtedy Marta się opanowała i ryknęła ze śmiechu. Opuściła przed siebie paterę, wyrzucając owoce na podłogę.
Miłość.
W domu, po dwóch godzinach rozmowy, Marta zrobiła lekką kolację. Po niej usiedli przed telewizorem z kolejną szklaneczką whisky, przygotowaną przez Olka. Wtedy pierwszy raz Marta przysunęła się blisko niego. Była spięta, ale w brzuchu zaczynały budzić się kobiece instynkty. Motyle rozkładały swoje skrzydełka i łaskotały w środku, rozgrzewając ciało. Dziwne drżenie ich skrzydełek wypełniało każdy jej mięsień, a gdy doszło do mózgu, zdobyła się na odwagę i przechyliła głowę na ramię Olka. Zrobiła wielki krok w kierunku odnowy dawnych uniesień, a zarazem zaproszenie i akceptację wszystkiego, co mogła oczekiwać od mężczyzny jej życia.
Olek jednak nie przyspieszał wydarzeń. Objął ją tylko ramieniem i upił porcję alkoholu. Ręką, którą obejmował Martę, zaczął delikatnie kręcić kółka po jej ciele, co wzbudzało jeszcze bardziej wewnętrzne napięcia. „Chyba zbzikuję. Tak od razu do łóżka, a jak nic z tego nie wyjdzie?”. Wystraszona odsunęła się kilka centymetrów. Olek zdjął rękę i postawił swoją szklankę na stoliku. Odebrał też szklankę od Marty i przekręcił się twarzą do niej. Przysunął się bliżej i pocałował ją delikatnie w policzek, a po chwili świat rozpłynął się, zatracając świadomość spragnionych siebie ciał.
Marta, do tej pory pełna obaw, zawstydzona, zakłopotana, stała się jak kiedyś rozpaloną, pełną miłości kochanką. Żadne fałdki na brzuchu czy zmarszczki na twarzy, których tak bardzo się wstydziła, nie były ważne. Liczył się tylko Olek i chęć wtulenia się w jego ramiona. Jego zapach, słowa i wszystko, co tylko mógł jej ofiarować, chłonęła całą sobą. W zamian dawała rozkosz, dotyk i dawno skrywaną miłość. Czas sprzed dwudziestu kilku lat powrócił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko ich ruchy stały się wolniejsze, ale przez to bardziej dystyngowane i bardziej kochane.
Pomimo tej czułej sceny, jest w powieści wiele złego, bo ludzie najczęściej z zazdrości potrafią bardzo dokuczyć innym. Poza zwykłą głupotą, celebrują w sobie nienawiść, która zatruwa życie. Do tego kłamią, kręcą i sami popadają w coraz większe tarapaty.
Mam nadzieję, że książka trochę uzmysłowi, jak omijać problemy, a nie je generować.