Tę frywolną powieść dedykuję wszystkim „innym” ludziom różniącym się od pozostałych, ale także tym mało tolerancyjnym, którzy „innych”, czasem trochę dziwnych nie akceptują.
Powieść, zapewne trochę kontrowersyjną i dozwoloną od lat osiemnastu, napisałam dzięki moim dawnym znajomym i dziękuje im za otwartość. Przy dobrej kawie mieli odwagę opowiedzieć o sobie i swoich perypetiach życiowych. Każde z osobna, bo życiu nawet się nie znają i dodam, że nie są z Trójmiasta.
Chociaż są jak większość naszego społeczeństwa hetero seksualni, to jednak inni, co zazwyczaj budziło - i jestem przekonana, że dalej budzi - w wielu mieszane uczucia. Stworzyłam bohaterkę i przeniosłam ją do Trójmiasta, żeby pokazać czytelnikom iż każdy chce kochać. Miłość, która daje satysfakcje kochanemu partnerowi jest piękna w każdej formie, mimo że nie zrozumiała dla innych, ale po co? Każdy chce być kochany i doceniany, nawet na kolanach z obrożą na szyi.
Walka o mężczyznę
Agata znów była górą, ale wiedziała, że któregoś dnia dojdzie między nimi do poważnego starcia, którego wynik był niepewny. Ona przecież nie miała koneksji i wsparcia szefowej. Jednak po tych utarczkach słownych znów przez kilka dni stażystka schodziła jej z drogi i wydawało się, że na jakiś czas topór wojenny został zakopany. Ale nie w walce o mężczyznę. Kolejne kwiaty ustawione na biurku Agaty musiały wzbudzić zainteresowanie, choć tym razem sama je kupiła jako dekorację. Przy pierwszej okazji padło kilka słów zachwytu ze strony mecenasów i docinka od stażystki.
– Kolejny amant? Pani ich kolekcjonuje?
Omyłkowa Wigilia.
Wigilia u górali na długo utkwiła jej w pamięci. Ilekroć wracała do tamtych wspomnień, zawsze łezka kręciła się jej w oku, bo pierwszy raz czuła prawdziwą aurę lekceważonych dotychczas Świąt. Przed kolejnymi, Wielkanocnymi, postanowiła poddać się nastrojowi. Dała się również wkręcić w wir zakupów. Kupiła prezent Ludwikowi, świece ozdobne, sporo kapusty kiszonej, miód i mak do klusków, śledzie i nawet dziwiła się, że nie może dostać świeżego karpia. Dobrze, że nie wpadła na pomysł kupienia i ubrania choinki, bo ludzie by ją wyśmiali, a tak skończyło się na zabawnej kolacji w Wielką Sobotę. Sama się później dziwiła, że tak dała się wkręcić emocjonalnie, że jej mózg nie zareagował mimo informacji w telewizji czy wystaw z jajeczkami i króliczkami. Przygotowała, jak umiała, potrawy z wigilijnej kolacji u górali. Potem się śmiali z Ludwikiem, a w niedzielę rano na szybko gotowała jajka, żeby czymś nawiązać do odpowiedniego święta. To była też pierwsza kolacja u niej w domu na Żabiance i pierwsza noc, podczas której Ludwik tam został.
Czasami będzie dość pikantnie.
Kilka dni później wraz z przebranym Sławkiem przystąpiła do akcji. Wyszła z sypialni ubrana w kompletny strój złożony z obcisłego czerwono -czarnego kombinezonu z później wyciętymi otworami na piersi, co trochę ją peszyło, czarnej peruki, czerwonej maski i wysokich wiązanych butów. Na to miała założoną długą, luźną sukienkę oraz kurtkę z kapturem, który mocno naciągnęła na czoło.
Według zalecenia nie odzywała się prowadzona przez Sławka za rękę do samochodu mecenasa Śmiałkowskiego. Nie odezwała się też ani w samochodzie, choć czekali na sygnał ponad godzinę, ani na klatce przed garsonierą pana K. Jedynie po wejściu do mieszkania chrząknęła, bo zapach palonej trawki zakręcił jej w nosie. Rozebrała się do stroju i od razu podeszła do łóżka, na którym leżał całkiem goły pan K. z rozkosznym uśmiechem na twarzy.